Benedykt Peczko

Większości osób wizyta u psychologa czy psychoterapeuty kojarzy się z czymś wstydliwym, co należy ukrywać, niekiedy nawet przed najbliższymi. Pokutuje przy tym przekonanie, że „jeśli sam sobie nie pomogę, to inni też nie będą w stanie tego zrobić”. Dalsza konkluzja jest taka, że „skoro zwracam się o taką pomoc do specjalisty, to świadczy to o tym, że naprawdę jest ze mną źle, świadczy o mojej porażce. Fakt, że korzystam z pomocy, dowodzi, iż coś jest ze mną nie w porządku, jestem chory” (czytaj „nienormalny”).

Pogląd taki jest prawdopodobnie pozostałością z czasów dawnego ustroju, gdy rzeczywiście zakres pracy psychologa był wielce ograniczony. Rejonowe poradnie zdrowia psychicznego, poradnie przeciwalkoholowe, przychodnie dla inwalidów, oddziały psychiatryczne i tym podobne placówki, w których zatrudniani byli psychologowie, popularnie określano mianem „wariatkowa”, a sami psychologowie postrzegani byli jako pomocnicy psychiatrów, czyli specjalistów od leczenia chorych psychicznie.

Psychologia w tamtych latach nie znajdowała jeszcze tak szerokiego zastosowania, jak dzisiaj. Obecnie wiedza i metody psychologiczne, w tym narzędzia psychoterapii, wykorzystywane są na tak szeroką skalę w różnych dziedzinach, że trudno byłoby wyobrazić sobie bez nich biznes (zarządzanie, sprzedaż, reklama, public relations, rekrutacja etc.), sport (zarówno w fazie treningu, jak i podczas zawodów), polityka (negocjacje i mediacje, kreowanie wizerunku organizacji i jednostek itd.), szkolenie w zawodach wysokiego ryzyka (wojsko, policja, ratownictwo itp.) czy media, które komentując różne zdarzenia i zjawiska społeczne coraz chętniej korzystają z opinii psychologów. Również sama psychoterapia osiągnęła większą autonomię w stosunku do psychiatrii, a liczba niezależnie działających ośrodków psychoterapeutycznych (najczęściej prywatnych) rośnie nieustannie1.

Przybywa również psychologów i psychoterapeutów. Wydziały psychologii uczelni państwowych przyjmują coraz więcej kandydatów na studia, a do tego dochodzą jeszcze wyższe uczelnie prywatne. Rynek wydawniczy zapełniony jest zarówno podręcznikami psychologii, literaturą popularno-naukową z tej dziedziny, jak też niezliczonymi poradnikami.

Można by zatem przypuszczać, że ogólny poziom wiedzy na temat psychologii (oraz psychoterapii) powinien być proporcjonalny do przemian kulturowych i rynkowych. A jednak mentalność ludzi wydaje się nie nadążać za tymi zmianami. Dawne uprzedzenia w znacznej części zachowały swoją żywotność. Chciałbym pokrótce je opisać, wraz z wyjaśnieniami, które – mam nadzieję – pomogą zrozumieć leżące u ich podstaw błędne założenia oraz podtrzymujące je mechanizmy.

Psychoterapia to leczenie, a skoro tak, to trzeba być chorym, aby skorzystać z tego rodzaju pomocy. Inna wersja: skoro udaję się do psychoterapeuty, to znaczy, że jestem chory. Rzeczywiście, powszechna, słownikowa definicja psychoterapii to „l e c z e n i e  zaburzeń umysłowych i emocjonalnych metodami psychologicznymi”2. Definicja taka sugeruje, że psychoterapia „nie jest dla ludzi zdrowych”, bo oni nie potrzebują się leczyć. Rzecz w tym, że przeciętny człowiek dysponuje własnym, mglistym wyobrażeniem na temat tego, co jest normą, zdrowiem, a co chorobą. Często nawet niewielkie i przejściowe objawy, które jednak są czymś nowym dla danej osoby, mogą być postrzegane jako „chorobowe”. Ale niepokojące zmiany samopoczucia i wydolności psychofizycznej mogą pojawiać się również na przykład w sytuacjach kryzysowych (rozstanie z partnerem życiowym, utrata pracy, śmierć bliskiej osoby, uraz powypadkowy itp.). Albo w przypadkach długotrwałego stresu (przepracowanie, napięcie, pośpiech, konflikty w pracy i rodzinie itd. – szczególnie gdy kilka takich czynników występuje łącznie). Symptomy takie mogą także pojawiać się przejściowo w życiowych „punktach zwrotnych”, takich jak zmiana zawodu, przeprowadzka do innego miejsca zamieszkania, awans zawodowy czy przemiany społeczne i wydarzenia światowe.

Symptom jako przejaw zdrowia?

Tymczasem w wielu takich przypadkach to brak zaburzeń funkcjonowania można by uznać za zjawisko „nienormalne”. Wyobraźmy sobie na przykład kogoś, kto sypia cztery godziny na dobę, wypija około 12 szklanek kawy dziennie (to autentyczny przypadek) i zaciekle walczy z konkurencją o przetrwanie swojej firmy na rynku (walka ta często rodzi w nim konflikty wartości), a przy tym czuje się odpowiedzialny za swoich pracowników, finanse itp., równocześnie zaś wie, że zaniedbuje ważne dla siebie aspekty życia – swoje zainteresowania, relacje z ludźmi, marzenia i inne. Dobre samopoczucie, radosny nastrój i dobrze funkcjonujący organizm byłyby w tym przypadku raczej czymś zaskakującym. Fakt, że napady lęku i towarzyszące im objawy psychosomatyczne (nadmierne pocenie się, kołatanie serca, zaburzenia oddychania) oraz zakłócenia snu, łaknienia i inne pojawiły się dopiero po paru latach takiego „rabunkowego” dla organizmu funkcjonowania, graniczy niemal z cudem. Wszystkie te objawy można by potraktować jako „zdrową”, jakkolwiek alarmującą reakcję organizmu. W końcu ów młody biznesmen zgłosił się po pomoc psychoterapeutyczną, dzięki której uświadomił sobie bezpośredni związek objawów z dotychczasowym trybem życia. Następnie wprowadził istotne zmiany w zakresie swojego codziennego funkcjonowania, po czym objawy zaczęły sukcesywnie ustępować.

Powyższy przykład wyjaśnia, że psychoterapia może być pomocna również osobom zdrowym, lecz doświadczającym trudności życiowych, emocjonalnych czy interpersonalnych w stopniu wystarczająco dolegliwym, by zechciały one skorzystać z pomocy profesjonalnej. Choroba rozumiana jest zazwyczaj jako stan długotrwały; jeżeli „ma się” chorobę, „jest się chorym”, to sugeruje to permanentny charakter takich chorobowych zmian. Dlatego z reguły ludzie niechętnie zauważają u siebie zmiany objawowe i nie chcą się do nich przyznać przed samymi sobą. Tymczasem różnorakie symptomy mogą pojawiać się przejściowo jako sygnał, którego celem jest zwrócenie naszej uwagi na zagrożenie wynikające z zakłóconej równowagi organizmu, rozumianego jako psychofizyczna całość. Większość ludzi traktuje takie sygnały – kiedy ich istnieniu nie da się już zaprzeczyć – jak niepożądanych intruzów, coś groźnego, czego jak najszybciej należy się pozbyć. Tym samym ogranicza się do leczenia objawowego, doprowadzając do wyłączenia alarmu. Przyczyna pozostaje wówczas nietknięta, a przeciągający się brak równowagi może powodować nasilanie się objawów – aż do momentu, gdy rzeczywiście konieczna staje się interwencja specjalisty.

Ogólny, podstawowy trend medycyny Zachodu bardzo sprzyja tego rodzaju skłonnościom. Medycyna (choć niektórzy twierdzą, że to głównie firmy farmaceutyczne) oferuje niezliczoną ilość środków „likwidujących” poszczególne rodzaje dolegliwości, w tym także natury psychologicznej. Środki przeciwbólowe, nasenne, poprawiające nastrój, uspokajające, zwiększające energię – to tylko niektóre przykłady. Podejście takie jest bardzo kuszące, ponieważ w „zaganianym” świecie zwykle nie ma czasu na uważne obserwowanie swojego organizmu i płynących zeń subtelnych przekazów. Połknięcie pigułki jest bardzo prostym i szybkim zabiegiem, który pozwala łatwo stłumić nieprzyjemne sygnały, po czym o nich zapominamy i wydaje się, że wszystko wróciło do normy – dopóki nie powrócą za jakiś czas, zwykle ze wzmożoną siłą. Poza tym dawno utraciliśmy umiejętność samoobserwacji i adekwatnego rozpoznawania tego rodzaju sygnałów, więc najczęściej jesteśmy głęboko nieświadomi tego, co się z nami dzieje.

Jednym z celów psychoterapii jest właśnie przywrócenie ludziom dawno zapomnianych umiejętności zauważania i rozumienia ważnych procesów i zmian dokonujących się na poziomach fizjologicznym, emocjonalnym i mentalnym oraz płynących z tych obszarów komunikatów. W erze pośpiechu i nadmiaru zadań oraz natłoku informacji zewnętrznych te subtelne sygnały, o ile w ogóle są zauważane, szybko znikają z pola widzenia. Staje się to tym bardziej zrozumiałe, gdy przypomnimy sobie, że według badań amerykańskich na poziomie świadomym jesteśmy w stanie przetwarzać zaledwie około 7 jednostek informacji równocześnie3. Do naszej świadomości docierają zatem bodźce najsilniejsze i najbardziej istotne z punktu widzenia przetrwania biologicznego. Reszta jest przetwarzana, selekcjonowana i magazynowana na poziomie nieświadomym. Dlatego, jak to określił jeden z psychoterapeutów ericksonowskich, Brian Alman z San Diego, „największy prezent, jaki psychoterapeuta może ofiarować swoim pacjentom, to nauczyć ich ponownie płynnej komunikacji między świadomością a nieświadomością, którą to umiejętność współczesny, cywilizowany człowiek prawie całkowicie utracił”4. Kiedy mówimy o nieświadomości, nie chodzi tylko o bliżej nieokreślone treści, usunięte ze świadomości, ale również o automatycznie powtarzane schematy myślenia i działania, które niekoniecznie czynią nas szczęśliwymi. Z drugiej strony, nieświadomość to nasze wewnętrzne zasoby (niewykorzystywany na co dzień potencjał, kompetencje, pozytywne stany itp.). Nie trzeba być chorym, by skorzystać w tym zakresie z pomocy psychologicznej. Do każdego bowiem odnosi się wypowiedź Ronalda Davida Lainga: „Zasięg naszych myśli i poczynań ograniczony jest przez to, że nie zauważamy. A ponieważ nie zauważamy, że nie zauważamy, nie jesteśmy w stanie nic zmienić, póki nie zauważymy, że to niezauważanie kształtuje nasze myśli i uczynki”5.

Psychoterapia dla każdego?

Mieszkańcy krajów zachodnich dawno odkryli wartość praktycznych metod i wiedzy psychologii oraz jej użyteczność w różnych dziedzinach życia. Dlatego na szeroką skalę korzystali z pomocy psychologicznej już w czasach, gdy przeciętny Polak w ogóle nie wiedział, co to psychoterapia, nie mówiąc już o odróżnieniu jej od interwencji psychiatrycznej. Popularność psychologii na Zachodzie spowodowała rozwój nowych form opartej na niej pomocy, takich jak poradnictwo psychologiczne, psychoedukacja, coaching indywidualny i grupowy (m.in. tzw. life coaching). Wszystkie one bazują na tej samej wiedzy i posługują się często tymi samymi (lub podobnymi) metodami, jednakże w sposób dostosowany do swojej specyfiki i stawianych sobie celów. Na przykład psychoedukacja dąży do upowszechnienia praktycznej wiedzy i ogólnej kultury psychologicznej. Coaching indywidualny natomiast ma na celu wspomaganie jednostki w zwiększaniu jej efektywności oraz osiąganiu coraz większej satysfakcji w życiu. Jest to proces bardzo podobny do tego, jaki ma miejsce podczas psychoterapii, z tym że praca dotyczy osób zdrowych, a nierzadko nawet wybitnych. Na przykład w sporcie coaching realizowany przez psychologa pomaga zawodnikom (w tym mistrzom) osiągnąć optimum psychologicznej wydajności, przezwyciężyć napięcie i stres, czy „zaprogramować” umysł na osiąganie sukcesów. Wspomniany life coaching służy taką samą pomocą każdemu, kto zechce z niego skorzystać. Skupia się między innymi na wyznaczeniu krótko- i długoterminowych celów życiowych oraz na opracowaniu strategii ich realizacji. Pomaga rozwiązywać konflikty wewnętrzne i dokonywać optymalnych życiowych wyborów. Wspomaga rozwój umiejętności interpersonalnych i opanowanie metod autoterapii. Ułatwia uporządkowanie swojej hierarchii wartości oraz odnalezienie „misji życiowej”.

Zapotrzebowania na tego rodzaju pomoc nie da się wytłumaczyć po prostu modą czy snobizmem (zgodnie z powiedzeniem, że „każdy Amerykanin musi mieć swojego psychoanalityka”), lecz wynika z coraz to nowych wyzwań, przed jakimi staje współczesny człowiek. Zmieniające się warunki społeczne i kulturowe (takie, jak chociażby przemiany ustrojowe w naszym kraju czy ekspansja Unii Europejskiej), zmiana stylu życia, obyczajowości, stylu funkcjonowania rodziny, nowe wymagania zawodowe (zmiany na rynku gospodarczym, dopasowywanie się do nowych technologii i metodologii), wydarzenia światowe (konflikty zbrojne, zagrożenie terroryzmem) i wiele innych – wszystkie te zjawiska występują obecnie w skali wcześniej nie spotykanej. Nic dziwnego, że współczesnemu człowiekowi trudno jest za nimi nadążyć i dostosować się do tworzonych przez nie warunki życia.

Niestety, ani dom, ani szkoła nie przygotowują nas do radzenia sobie z tego rodzaju problemami. Gdy rodzicom brakuje podstawowej wiedzy i umiejętności psychologicznych (ich przecież także nikt tego nie nauczył), to nie można oczekiwać, by przekazali je swoim dzieciom. Co gorsza, dawna intuicyjna wiedza naszych przodków, choć kiedyś może wystarczająca, we współczesnym świecie nie zdaje egzaminu. Nie jest ona przystosowana do współczesnych wyzwań. Szkolnictwo natomiast próbuje sprostać konieczności przekazywania coraz większej ilości informacji z coraz większej liczby dziedzin, więc nie ma w nim miejsca na dodatkowe zadania w postaci rozwijania u dzieci i młodzieży umiejętności psychologicznych.

Podsumowując, można powiedzieć, że psychoterapia definiowana jako leczenie odnosi się przede wszystkim do kontekstu klinicznego (taka jej forma dominuje w specjalistycznych ośrodkach psychoterapii oraz generalnie w przypadkach ewidentnych zaburzeń psychologicznych)6. Natomiast w szerszym rozumieniu, psychoterapia jest wiedzą i metodologią, które służą rozwiązywaniu ludzkich problemów i wspomagają osiąganie optimum psychofizycznego funkcjonowania jednostki. Jedna z nowszych definicji określa psychoterapię jako system, który „zmierza do tego, by klient lepiej wykorzystywał własny potencjał w interakcjach z pojedynczymi osobami i grupami. Psychoterapia ma, między innymi, wspierać egzystencjalny potencjał jednostki, a także społeczeństwa i kultury, oraz wspierać klienta w jego dążeniu do równowagi między samookreśleniem a zdolnościami adaptacyjnymi”7. Tak pojmowana psychoterapia nie zatrzymuje się na „powrocie do normy”, ale ją przekracza. I o ile w latach 60. i 70. XX w. był to głośny postulat psychologii humanistycznej, to dzisiaj takie podejście stało się koniecznością. Coraz więcej też osób zgłaszających się na psychoterapię formułuje wobec niej właśnie tego rodzaju oczekiwania.

1 Osobnym zagadnieniem jest poziom oferowanej w nich pomocy, brak regulacji prawnych odnoszących się do uprawnień osób uprawiających tę profesję, brak jednolitych standardów szkoleniowych dla psychoterapeutów oraz pokrewne tematy. Faktem jest jednak, że stopień dostępności psychoterapii dla przeciętnego obywatela wzrósł niepomiernie w okresie istnienia III Rzeczypospolitej.
2 Zob. np. Korzeniowski L., Pużynski S. (red.): Encyklopedyczny słownik psychiatrii. Warszawa (PZWL) 1986.
3 Tyle wykazały obliczenia George’a Millera, ale wg późniejszych badań Herberta Simona było to średnio 5 jednostek informacji. Zob. Goleman D.: Konieczne kłamstwa, proste prawdy. Warszawa (Albatros) 1999 s. 67.
4 Wypowiedź podczas warsztatu pt. „Autohipnoza”, prowadzonego w Warszawie, w 1997 r.
5 Cyt. za Goleman D.: dz. cyt. s. 23.
6 Słowem „terapeuci” (gr. „therapeutć”) określano pierwotnie wspólnotę działającą w ostatnich wiekach starej i początkowych nowej ery, w Aleksandrii (w Egipcie) – będącej wówczas największym, międzynarodowym centrum cywilizacyjnym. Za cel terapeuci stawiali sobie leczenie, które traktowali jako wstępną fazę oczyszczenia i uwolnienia podopiecznych od ich cielesnych i umysłowych przeszkód. To z kolei umożliwiało ich dalszy rozwój, aż do osiągnięcia – jak to określił Filon z Aleksandrii – „zbawienia duszy”. Jakkolwiek jest to cel nieadekwatny do zadań współczesnych terapeutów, to jednak wydaje się, że obecnie możemy zainspirować się ową starożytną definicją. Szczególnie przydatny i odpowiadający dzisiejszym potrzebom jest pogląd, według którego leczenie, to pierwsza faza profesjonalnej pomocy. Ci, którzy po „wyleczeniu” chcieliby kontynuować współpracę z terapeutą, mieliby możliwość uzyskania wsparcia w zakresie np. zwiększania swojej efektywności zawodowej, umiejętności interpersonalnych, rodzicielskich itd.
7 Gilbert M.C., Evans K.: Superwizja w psychoterapii. Gdańsk (GWP) s. 14.