Benedykt Peczko

Kiedy potencjalny klient zrozumie już, że z pomocy psychoterapeutycznej może skorzystać nie tylko wtedy, gdy jest „chory”, ale zawsze, ilekroć będzie tego potrzebował – na przykład w wyniku kryzysu małżeńskiego, wypalenia zawodowego, trudnych decyzji i wyborów czy braku poczucia sensu dotychczasowego życia – może stanąć w obliczu innych jeszcze swoich (a także powszechnych) ograniczających przekonań, utrudniających decyzję o skorzystaniu z profesjonalnej pomocy. A oto kilka z najczęściej powtarzających się uprzedzeń.
„Kiedy zgłaszam się po pomoc do psychoterapeuty (czy w ogóle psychologa), świadczy to o mojej słabości. Powinienem sam radzić sobie z moimi problemami, a kiedy korzystam z psychoterapii, jest to powód do wstydu.”

Pogląd ten wynika ze stereotypu, według którego o naszej sile, zdrowiu czy „normalności” decyduje to, czy samodzielnie jesteśmy w stanie uporać się z trudnościami, czy też nie. Mimo popularyzacji usług psychologicznych w ostatnich latach, nadal zdarza się, że podczas pierwszego spotkania klienci ubolewają nad tym, iż „jest z nimi aż tak źle”, że muszą korzystać z pomocy psychoterapeuty. Zazwyczaj zwracam im wówczas uwagę na niedostrzegany przez nich aspekt tej sytuacji: że jest właśnie odwrotnie, ponieważ podjęcie decyzji o rozpoczęciu psychoterapii wymaga odwagi, siły i dużego poziomu samoświadomości; dostępu do swoich wewnętrznych zasobów w stopniu wystarczającym, by móc skorzystać z pomocy z zewnątrz. W rzeczywistości wielu ludzi potrzebujących tego rodzaju pomocy nie potrafi po nią sięgnąć lub w wyniku nadmiernego lęku wybiera znane już sobie i „oswojone” cierpienie, unikając tego, co nieznane, a co wiąże się z procesem psychoterapii. W pewnym sensie można porównać ten proces do „drogi wojownika”, czy „podróży bohatera”, o jakiej pisze Joseph Campbell1. Metafora ta jest obecna w różnych wersjach ogólnoświatowych mitów i legend, i opisuje fazy przemiany, jaką przechodzi tytułowy bohater. W drodze do swojego celu musi pokonać wiele trudności i przeciwności, zewnętrznych i wewnętrznych. Jest poddawany różnym próbom oraz musi przekroczyć wiele progów swoich dotychczasowych możliwości. I jakkolwiek w mitach, legendach i baśniach owymi bohaterami są królowie, książęta, wodzowie, wojownicy i święci, to opisywana tam podróż bohatera odnosi się do każdego człowieka i jego drogi życiowej. Tym bardziej do tych, którzy rozpoczynają swoją psychoterapię, ponieważ wchodzą oni na teren, który większości ludzi jest prawie nieznany (przynajmniej na poziomie świadomym). Równocześnie własna psychoterapia otwiera możliwości dotarcia do niespodziewanych pokładów energii, siły, wiedzy, zachowań czy sensu, które czynią życie nieporównywalnie bogatszym i bardziej satysfakcjonującym (wg terminologii Campbella jest to „nagroda bohatera”).

„Zmiana, wyleczenie, osiągnięcie poprawy to długi proces, związany z cierpieniem i wielkim  wysiłkiem; to ciężka praca, która może nie być warta poniesionych kosztów emocjonalnych.”

Pogląd ten jest częściowo prawdziwy, ale tylko częściowo. Tam, gdzie proces psychoterapeutyczny trwa długo, gdy przedmiotem terapii jest to, co Stephen Johnson nazywa przemianą charakterologiczną2, a co wiąże się z długotrwałym „przepracowywaniem” rozmaitych bolesnych, urazowych zdarzeń, relacji i wzorców, faktycznie „podróż bohatera” przybiera szczególnie wysiłkowy charakter. Aby przejść tę drogę, pacjent musi wykazać się znaczną wytrwałością i determinacją. Ale nawet podczas takiej długoterminowej i głębokiej terapii pojawiają się również doświadczenia o znacznie bardziej przyjemnym charakterze. Są one naturalną konsekwencją pełniejszego wglądu w psychologiczne mechanizmy kierujące naszym dotychczasowym życiem, a które w przeważającej części znajdują się poza zasięgiem świadomości przeciętnego człowieka. Większa świadomość, to większe poczucie orientacji, a ta z kolei daje większe poczucie bezpieczeństwa i kontroli. Dlatego doznawanym wglądom towarzyszy poczucie większej klarowności sytuacji, niekiedy zdziwienia, ale też bardzo często ulgi, nawet jeśli jeszcze nie wiadomo, jak rozwiązać problem. Co więcej, spojrzenie na niego w ramach nowego, wzbogaconego układu odniesienia, nierzadko pozwala dostrzec jego wcześniej niewidoczne (w tym humorystyczne) aspekty. Rozwiązanie wewnętrznego konfliktu, z którym borykaliśmy się niekiedy przez długie lata, uwalnia olbrzymie ilości „wiązanej” przezeń wcześniej energii, a odzyskiwanie dostępu do swoich wewnętrznych zasobów pozwala przeżywać dawno niedoświadczane pozytywne stany i korzystać z zapomnianych umiejętności. Tak więc w trakcie terapii pojawia się wiele okazji do przeżywania satysfakcji, a nawet radości. Podczas mojej własnej psychoterapii (w roli klienta) wielokrotnie przeżywałem (nie licząc oczywiście chwil lęku, łez i cierpienia) bardzo przyjemne stany, które trudno mi nawet opisać. Najbliższe słowa, jakie przychodzą mi na myśl, to uwolnienie, przestrzeń, wzruszenie, uniesienie, energia i siła, zrozumienie, śmiech, rozwój, ekstaza, szczęście.

Już Abraham Maslow3 zwracał uwagę na to, że nerwice można traktować jako przejaw zahamowania wewnętrznego rozwoju człowieka, procesu samorealizacji. Psychoterapia w takim ujęciu ma na celu pomoc klientowi w usunięciu tego rodzaju przeszkód. Według Maslowa i innych przedstawicieli psychologii humanistycznej zablokowanie samoaktualizacji nieodmiennie prowadzi do cierpienia, ponieważ siły rozwojowe nie mogąc znaleźć adekwatnego ujścia rodzą wewnętrzne napięcie, a doświadczający go człowiek przeżywa głęboką frustrację i ma poczucie braku sensu swojej egzystencji oraz niespełnienia. Efektem psychoterapii – choć towarzyszy temu wysiłek i rozmaite doznania katarktyczne – są więc pozytywne przeżycia rozwoju, włącznie z tzw. doświadczeniami szczytowymi. Pogląd ten został następnie w całości przejęty i rozwinięty przez psychologię transpersonalną, gdzie psychoterapia jest wręcz traktowana jako narzędzie przygotowawcze i pomocnicze w rozwoju duchowym – jej zadaniem jest usuwanie przeszkód emocjonalnych i mentalnych na „duchowej ścieżce”. Z tego punktu widzenia psychoterapia jest postrzegana nie jako „droga przez mękę”, lecz raczej jako przygoda o charakterze odkrywczym, wynalazczym i naprawczym.

Podobne rozumienie terapii znajdujemy u Miltona Ericksona i jego uczniów, a także we wszystkich szkołach pomagania, które można określić jako nurty „strategiczne”. Ich istotnym elementem jest praca nad zdefiniowaniem celu terapii, a następnie nad opanowaniem umiejętności i zachowań potrzebnych do jego realizacji. Okazuje się przy tym, że istotna zmiana psychoterapeutyczna może dokonać się znacznie szybciej, łatwiej i przyjemniej, niż się potocznie wydaje. Tam, gdzie jest to niezbędne, pracuje się również na przykład nad urazowymi przeżyciami i ograniczającymi wzorcami z przeszłości, ale czyni się to tylko w takiej mierze, jaka potrzebna jest do usunięcia starych przeszkód z drogi wiodącej do celu. Ten zaś związany jest z otwarciem nowych możliwości, w tym także pełniejszego przeżywania szczęścia.

„Zmiana oznacza utratę czegoś, nawet jeśli jest to  zmiana na lepsze.”

To przeświadczenie najczęściej ma charakter nieświadomy, jednak w toku terapii często się w końcu ujawnia. Niekiedy nawet przykre symptomy, obecne w życiu klienta, mogą być przez niego traktowane jako „część swojego świata”. Zatem pozbycie się symptomu oznacza „zubożenie” tegoż świata. W takich przypadkach zwykle staram się zwrócić uwagę klienta na to, że w rzeczywistości zmiana polega na rozwijaniu nowych możliwości z zachowaniem wcześniej już przez niego posiadanych. Nie chodzi zatem o „zwalczanie” emocji, nawyków, stanów wewnętrznych, zachowań i im podobnych, lecz o zwiększenie repertuaru klienta w ich zakresie, a tym samym – jego możliwości wyboru. Zatem nie ma mowy o wyzbywaniu się np. danego zachowania, bowiem celem terapii jest coś odwrotnego – wzbogacenie klienta o nowe narzędzia, wiedzę, umiejętności, sposoby reagowania itp. Tak rozumiana terapia nie jest więc odbieraniem lecz dodawaniem. Symptom jest wówczas „uszanowany” jako stan czy zachowanie, które mogą być użyteczne w jakichś szczególnych okolicznościach4. Na przykład lęk pojawiający się jak dotąd w sytuacji wychodzenia z domu może być uznany za adekwatną emocję, chroniącą nas przed potencjalnym niebezpieczeństwem, gdyby ogarnęła nas pokusa samotnego nocnego spaceru po parku, a trudności z zasypianiem mogą się okazać pomocne podczas prowadzenia samochodu nocą.

Jedyne, co można utracić w wyniku psychoterapii, to wcześniejsze ograniczenia i iluzje. Te jednak są źródłem cierpienia i nie zasługują na hołubienie. Ale nawet wtedy, gdy klient z jakiegokolwiek powodu (albo bez powodu) będzie wolał w końcu zachować dotychczasowy stan rzeczy i nie zechce wprowadzić zmiany w życie, to ma do tego pełne prawo i nie podlega ocenie psychoterapeuty czy kogokolwiek innego dotyczącej np. tego, jakim jest człowiekiem, poziomu jego inteligencji, „normalności” itp.

Zwykle tego rodzaju wyjaśnienia działają uspokajająco, a równocześnie pozwalają rozwinąć na temat psychoterapii bardziej realistyczne wyobrażenie, aniżeli to zawarte w obiegowych opiniach.

„W wyniku psychoterapii mogę utracić swoją osobowość, stać się jakby kimś innym i nie wiem, kim wtedy będę, ani jak się wówczas odnajdę się  w świecie.”

To przekonanie jest nieco podobne do omawianego powyżej, ale istotna różnica polega na tym, że odnosi się ono do poziomu tożsamości klienta. Z jednej strony obawy tego rodzaju nie są bezpodstawne, ponieważ zmiany na poziomie tożsamości należą do najgłębszych i najtrudniejszych. Często są one porównywane przez klientów do procesu umierania, unicestwienia i następnie odrodzenia w nowej postaci. Szczególnie pierwsza faza zmiany na poziomie tożsamości jest trudna i budzi silny lęk, gdy to, z czym się identyfikowaliśmy jak dotąd, okazuje się nietrwałe i niepewne. Fazę tę opisują trafnie metafory stosowane przez samych klientów: „usuwanie się ziemi spod nóg”, „zawieszenie w czarnej pustce”, „niebyt”, „rzeczywistość rozsypująca się jak domek z kart” itd.

Z drugiej jednak strony, po przejściu tego rodzaju zmiany, klienci zazwyczaj z uśmiechem odnoszą się do swoich wcześniejszych obaw, gdyż zwykle to, co wydawało im się „bezdenną przepaścią”, w rzeczywistości okazuje się być nieporównywalnie mniejszym progiem, którego pokonanie leży całkowicie w zakresie ich możliwości. Natomiast „nowa tożsamość” nie jest aż tak nowa, jak mogłaby na to wskazywać nazwa. Jej nowość polega przede wszystkim na tym, że poczucie tożsamości zostaje rozszerzone i wzbogacone o te aspekty siebie, role i identyfikacje, które już wcześniej były w nas obecne, ale w formie potencjału czekającego na pełniejsze rozwinięcie. Albo które wcześniej zostały z jakiegoś powodu wyparte i stłumione, a przez to ich obecność w nas miała charakter jedynie nieświadomy. Dlatego klienci doświadczający przemiany na poziomie tożsamości tak często porównują swoje przeżycia do „wydostania się z klatki”, „wyklucia się z jajka”, „rozwinięcia skrzydeł” czy „powrotu do domu”. I dlatego odczuwają wówczas swoją siłę, wzruszenie, radość, zdumienie, a nawet uniesienie.

Dobrym przykładem może tu być przypadek mężczyzny, który po latach niepewności w zakresie swojej orientacji seksualnej odkrywa w sobie tłumiony wcześniej silny męski aspekt, dający mu poczucie nie tylko większej siły i pewności, ale też bardziej jednoznacznej identyfikacji płciowej. W efekcie zakłada własną rodzinę i integruje w sobie nowe role życiowe – męża, ojca, opiekuna, głowy rodziny. Lub przypadek młodej kobiety, która rozwija w sobie nie dopuszczane wcześniej do świadomości, choć obecne w niej zalążkowo cechy, takie jak śmiałość, odwaga, siła, poczucie własnej wartości i samodzielności. W efekcie nawiązuje bardziej satysfakcjonujące relacje interpersonalne i podejmuje nowe wyzwania zawodowe. Podsumowuje tę przemianę w następujący sposób: „Minęło zaledwie dwa miesiące, a ja nie potrafię już wyobrazić sobie, jak mogłabym żyć tak jak kiedyś. Kiedy myślę o tamtej sobie, to jakby był to ktoś zupełnie inny. Żywię do niej współczucie, ale też zniecierpliwienie tym, że tak długo tkwiła w swoich ograniczeniach”.

Jednakże w większości przypadków przedmiotem terapii wcale nie jest zmiana na poziomie tożsamości. Lwia część przypadków wymaga rozwinięcia nowych umiejętności, modyfikacji swoich dotychczasowych zachowań czy nieskutecznych schematów poznawczych. Tego rodzaju interwencje nie odnoszą się do tożsamości danej osoby, a jedynie do jej sposobu działania. Nawet jeśli zmiany wymaga system przekonań czy wartości, to w dalszym ciągu terapia przebiega wtedy „poniżej” poziomu tożsamości. Poza tym zmiany na poziomie tożsamości mają charakter ewolucyjny, co oznacza, że obejmują dłuższe okresy i nie dokonują się z chwili na chwilę. Dzięki temu klient ma możliwość długotrwałej samoobserwacji i kontroli tego procesu. I to on decyduje o jego dalszym kierunku i przebiegu. Psychoterapeuta natomiast pomaga zadbać o to, aby te zmiany dokonywały się w sposób harmonijnie dostosowany do indywidualności danej osoby.

To tylko niektóre, lecz nader często występujące uprzedzenia wobec zmiany psychoterapeutycznej. Ich wyjaśnienie może pomóc klientom rozwiać nieadekwatne wyobrażenia na jej temat i przesądzić o podjęciu lub kontynuacji przez nich swojej psychoterapii. Dlatego warto otwarcie omawiać z nimi tego rodzaju zagadnienia, tym bardziej, że ujawnione i wyrażone tracą „sabotujący” wpływ na terapię.

1 Bohater o tysiącu twarzy. Poznań (Zysk i S-ka) 1997.

2 Stephen Johnson: Przemiana charakterologiczna – cud ciężkiej pracy. Warszawa (J. Santorski & Co.) 1993.

3 Zob. np.: The Farther Reaches of Human Nature.  New York (Penguin Books) 1976. Warto także zwrócić uwagę na klasyczną pracę Charlotty Bühler: Bieg życia ludzkiego.  Warszawa (PWN) 1999. Książka ta wprawdzie nie traktuje bezpośrednio o psychoterapii, ale wieloaspektowo opisuje poglądy psychologii humanistycznej na rozwój psychologiczny jednostki, jako proces obejmujący całe ludzkie życie. W Polsce najbardziej zbliżoną do poglądów Maslowa koncepcję nt. nerwicy głosił Kazimierz Dąbrowski (teoria dezintegracji pozytywnej).

4 Osobną sprawą są „wtórne korzyści” wynikające z posiadania danego symptomu, czy „pozytywne intencje”, których realizacji ten symptom ma służyć, a które powinny być uwzględnione i zbadane w każdym procesie psychoterapii.

Tekst ukazał się w piśmie „Remedium” nr.10 (152) w październiku 2005 roku. Dziękujemy redakcji za zgodę na publikacje na stronach PI NLP.

Artykuł chroniony prawami autorskimi.
Wymagana pisemna zgoda na wykorzystanie fragmentów i całości.