Wiemy jak wielką wagę NLP przykłada do tematu przekonań, ich wpływu na działanie, uzyskiwane rezultaty i w ogóle jakość życia. Istnieje też obszerna literatura NLP na ten temat. Przekonaniami interesuje się psychologia i psychoterapia poznawcza, psychologia społeczna i inne. Jednak w ostatnich latach tym zagadnieniem zainteresowali się także przedstawiciele innych dziedzin, w tym przyrodniczych, wnosząc interesujący wkład w zrozumienie jego wieloaspektowości.
Jedną z takich postaci jest Bruce Lipton, biolog molekularny, autor książki „Biologia przekonań”, wydanej w Polsce przez BMG Publishing (Londyn) w 2010 r. Pozytywną opinię wydał jej m.in. sam Karl Pribram, współtwórca modelu T.O.T.E. (Test – Operation – Test – Exit), zaadoptowanego następnie w NLP. Autor omawia tematykę przekonań na bardzo szerokim, zróżnicowanym tle – od efektu placebo, poprzez genetykę, mechanizmy stresu, po zjawiska społeczne. Uwaga! Nie należy się zrażać lekturą pierwszej części książki, gdzie Lipton z pasją omawia swoje nowatorskie hipotezy dotyczące roli błony komórkowej. Część druga w całości jest poświęcona przekonaniom jako takim.
Lekki, pełen humoru, ale również ciekawych przykładów styl książki czyni z niej zarówno interesującą, jak i przyjemną lekturę. Można się o tym przekonać również oglądając autora w akcji:
Drugim słynnym autorem zajmującym się zagadnieniem przekonań jest Greg Braden, geolog i specjalista w zakresie systemów i pomiarów komputerowych. Jego pasją jest popularyzowanie odkryć nauk przyrodniczych oraz zestawianie ich z przekazami tradycji duchowych. W Polsce ukazało się wiele jego książek, w tym „Uzdrawianie wiary” (Białystok, Studio Astropsychologii, 2011). Książka ta jest niejako przedłużeniem wspomnianego tekstu Bruce’a Liptona, a Braden w jeszcze większym stopniu zajmuje się powiązaniami ludzkich przekonań z funkcjonowaniem świata. Są one dla niego nie tylko generalizacjami na jakiś temat, lecz programami, których działanie jest nieobojętne dla bliższego i dalszego otoczenia. Można by pomyśleć, że to jakiś „nawiedzony oszołom”, któremu mieszają się porządki rzeczywistości – mentalny z fizykalnym. Rzecz w tym, że Braden opiera się na sformułowaniach fizyki kwantowej i innych dziedzin, które z powodu swojej znacznej odległości od tak pierwszoplanowych, ważnych i głębokich tematów, jak to, co dzieje się na giełdzie, co teraz zrobi Obama lub z kim obecnie sypia Doda itp. prawie nie przebijają się do szerszej wiadomości. Co więcej, także programy szkolne nie uwzględniają „obrazoburczych” odkryć fizyki subatomowej, nadal ucząc mechaniki klasycznej, którą opracował Newton. Jak wiadomo dokonał tego po traumatycznym przeżyciu, gdy podczas jego spaceru w sadzie nieoczekiwanie jabłko spadło mu na głowę. Dlatego jego mechanika zajmuje się opisem sił, które powodują właśnie spadanie jabłek i przemieszczanie się innych przedmiotów, które znajdują się w naszym bezpośrednim otoczeniu, z układem słonecznym włącznie.
Mechanika klasyczna opiera się na aksjomacie całkowitej rozdzielności i niezależności obserwatora od „obiektywnej” rzeczywistości na zewnątrz. Od obiektów, które się mierzy, waży itd. Jednak już zasada komplementarności sformułowana na początku XX w. przez Nielsa Bohra i podzielana oraz rozwijana przez Wernera Heisenberga, traktuje obserwatora jako nierozdzielnego od obserwowanego obiektu oraz procesu obserwacji. Są one traktowane w tym ujęciu jako dopełniające się (komplementarne), tworzące jeden system. A obserwator choćby nie wiem jak się starał, nie może uniknąć wpływu na przebieg obserwacji (eksperymentu) i jej końcowy wynik, które zależą od przyjętych hipotez, założeń, punktu widzenia, metody pomiaru, użytych narzędzi (fizykalnych, matematycznych itd.). Dlatego profesor fizyki z Uniwersytetu w Princeton, John Archibald Wheeler zastępuje słowo „obserwator” pojęciem „partycypator”. Podkreśla ono, że obserwacja jest współuczestniczeniem w obserwowanym zjawisku, że samo patrzenie na coś wywiera na to coś wpływ. Nie mówiąc o innych podejmowanych działaniach badawczych.
W taki oto sposób fizyka zaczęła się zajmować nie tylko światem fizycznym, ale w pewnym sensie także obszarami, które kiedyś były „zarezerwowane” dla psychologii i dziedzin pokrewnych – sposobami ludzkiego poznania. Niezwykłe jest to, że z kolei psychologia do dziś opiera się głównie na klasyczno-mechanistycznym (newtonowskim) modelu nauki, nadal trzepie testy i oblicza procenciki dążąc do ustalenia prostych korelacji. Chcąc się wzorować na fizyce jako „królowej nauk”, z jej ścisłym podejściem pomiarowym, psychologia zatrzymała się na modelu nauki z XVIII w. i nadal traktuje człowieka jak mechanizm, którego opis z grubsza można sprowadzić do tego, co da się zcharakteryzować matematycznie (statystycznie). Konsekwencje teoriopoznawcze wynikające z dokonań Einsteina i fizyki kwantowej do dziś nie zostały przez psychologię należycie uwzględnione i zintegrowane we własnej dziedzinie. A byłaby to pewnie tak wielka rewolucja, jaka miała miejsce właśnie w obszarze fizyki. Tymczasem współczesna psychologia niejako nadal jeździ zaprzęgami konnymi, przyświeca sobie lampami naftowymi i nosi osiemnastowieczne peruki. Tym zagadnieniom jest właśnie poświęcona książka „Uzdrawianie wiary”.
I tu przy okazji wychodzi, jak niezależnie od zaawansowania intelektualnego ważne są podstawy, a konkretnie w tym przypadku – przestrzeganie zasad meta-modelu. Bowiem tej rangi autor, co Greg Braden popełnia w omawianej książce bardzo istotne niedomówienie w temacie, który akurat jest mi dość dobrze znany. Otóż autor opisuje swoją podróż do Tybetu, gdzie zwiedzał jaskinię, w której w XI w. miał medytować wielki jogin tybetański Milarepa. Znajduje się tam odcisk jego dłoni pozostawiony w skale dla potomnych. O ile wiem takich odcisków dłoni i stóp w skałach, wykonanych także przez innych mistrzów znajduje się na terenie Tybetu i Bhutanu znacznie więcej. Słyszałem z pierwszej ręki relacje na ten temat od moich znajomych odwiedzających tamte tereny. Oczywiście pozostawienie takiej pamiątki w litej skale to nie bułka z masłem i właściwie trudno powiedzieć jak to było możliwe. Choć dla mieszkańców tamtych regionów nie ma w tym nic niezwykłego, bo wiedzą, że mistrzowie po prostu potrafią takie rzeczy robić. Zdolności tego typu są określane jako „zwyczajne siddhi” (moce). To znaczy z punktu widzenia przeciętnego obywatela są one niezwykłe, ale w porównaniu do „najwyższego siddhi”, czyli ostatecznego oświecenia są one „zwyczajne”, „niższe”. Tak to jest przynajmniej opisywane w tamtej mapie świata.
Gdy Braden włożył swoją dłoń w odcisk w skale, zadawał sobie pytania: „O czym myślał [Milarepa]? Co czuł? W jaki sposób zdołał przeciwstawić się prawom fizyki?” Tybetański przewodnik powiedział: „Wierzył, że on i skała są jednością”. Braden wyjaśnia następnie w jaki sposób Milarepa osiągnął taki stan umysłu. Gdy miał siedem lat, zmarł jego ojciec. W tamtych czasach i tamtym rejonie śmierć głowy domu zagrażała przetrwaniu całej rodziny. Dlatego opiekę nad wdową i dziećmi przejmowali zwykle bracia zmarłego. Niestety w opisywanym tu przypadku krewni przywłaszczyli sobie majątek Milarepy i jego najbliższych, skazując ich na niedostatek i niewolniczy tryb życia. Z chęci zemsty – wyjaśnia dalej Braden – Milarepa już jako młodzieniec, pod kierunkiem nauczyciela magii opanował niezwykłe zdolności, dzięki którym przyczynił się do śmierci kilkudziesięciu osób. Później jednak zrozumiał swój niewłaściwy postępek, udał się do jaskini, gdzie przez wiele lat medytował, aż dokonał całkowitego wewnętrznego oczyszczenia i osiągnął oświecenie. Ubocznym skutkiem były właśnie jogiczne moce, takie jak odciśnięcie dłoni w skale. I tyle. Koniec kropka. Czytelnik może odnieść wrażenie, że w razie co może udać się na odosobnienie, usiąść i rozpocząć trwającą lata medytację, z krótkimi przerwami na posiłek z pokrzyw, jak to miało miejsce w przypadku Milarepy. I wszystko się załatwi, zostaniemy świętymi. W pojedynkę, w izolacji, sami z siebie, ot tak.
Tu właśnie mamy do czynienia z poważnym naruszeniem meta-modelu, z bardzo istotnym pominięciem. Po pierwsze do zemsty na krewnych namówiła Milarepę matka, stosując szantaż emocjonalny typu „nie zaznam spokoju, dopóki nie zostaną ukarani”. I on uległ. Jest to bardzo ważny aspekt systemowy, relacyjny, mówiąc językiem psychoanalityków – psychodynamiczny.
Po drugie, gdy Milarepa poczuł głęboki żal z powodu swojego czynu, nie udał się od razu na wieloletnie odosobnienie, żeby „odpokutować” i się uświęcić, tylko najpierw do Marpy Tłumacza, największego mistrza medytacji w okolicy. Jego przydomek pochodził stąd, że przetłumaczył z sanskrytu na tybetański główne teksty ówczesnych mistrzów indyjskich (trzykrotnie odbył w tym celu przez Himalaje podróż do Indii i z powrotem, co było wtedy nie lada wyczynem, dziś powiedzielibyśmy – ekstremalnym). To co następnie miało miejsce w kontakcie z Marpą, to swoista psychoterapia i oczyszczenie. Po zapoznaniu się z historią Milarepy, Marpa ociągał się z przyjęciem go na swojego ucznia. Był w stosunku do niego szorstki, a nawet okrutny, miesiącami odwlekał przekazanie mu nauk i poddawał go uciążliwym i frustrującym próbom. Kazał Milarepie zbudować kamienną wieżę, w której miał on następnie medytować. Gdy jednak ta była gotowa, Marpa wyrażał swoje niezadowolenie, twierdził że nie jest ona odpowiednia, polecał Milarepie ją rozebrać i postawić nową, większą w innym miejscu. Powtarzało się to wiele razy, podobnie jak innego rodzaju próby. Jako żywo, przypina to np. sposób pracy Ericksona, który także sprawdzał poziom motywacji swoich pacjentów (i uczniów), często zadając im – zdawałoby się – bezsensowne zadania do wykonania. Warunkiem dalszej pomocy było ich spełnienie przez pacjentów. Taką rolę odgrywało wysyłanie ich na górę Squaw Peak, polecenie wpatrywania się godzinami w trawnik itd. Tu też mamy do czynienia z aspektem relacyjnym, tylko tym razem między uczniem a nauczycielem.
Po trzecie, znowu kobieta odegrała ważną rolę w życiu Milarepy. Żona Marpy, Dagmema, nie mogąc znieść cierpień Wielkiego Czarownika, jak nazywano Milarepę, wspierała go na różne sposoby, podtrzymywała na duchu i w końcu wywarła tak silny wpływ na swojego męża, że ten wreszcie zakończył okres surowych prób i stopniowo przekazał Milarepie instrukcje do medytacji oraz nauki o funkcjonowaniu umysłu. Przez pewien czas Milarepa praktykował medytację pod kierunkiem swojego nauczyciela oraz otrzymywał wskazówki i wyjaśnienia. Dopiero po tym okresie, gdy rozwinął głęboką więź z mistrzem i potrafił ją zachować niezależnie od fizycznego oddalenia, udał się na wieloletnie odosobnienie w górskiej jaskini.
Po czwarte, nie pozostał w jaskini na zawsze. Stopniowo zaczęli pojawiać się u niego uczniowie, otrzymywali od niego nauki, aż w końcu po latach Milarepa zakończył odosobnienie i stał się wielkim autorytetem w dziedzinie medytacji. Stanął na czele wspólnoty uczniów, spośród których wywodzi się wielu znamienitych mistrzów, tworzących linię przekazu aż do dziś. I tu znowu mamy do czynienia z wymiarem relacji, więzi, z kontekstem społecznym.
Pomijając te szczegóły, przemilczając rolę tak wielu (a to nie wszyscy) ludzi w życiu i dokonaniach Milarepy, Braden przedstawił zniekształcony obraz wielkiego jogina, ukazujący go jako wprawdzie wybitnego, ale jednak samotnika odizolowanego od reszty świata i w dodatku samowystarczalnego. Istotne w tym przypadku uwikłania systemowe zostały przez niego całkowicie zignorowane. Historia Milarepy jaka się z tego opisu wyłoniła została na tyle zafałszowana, że przedstawia jakby zupełnie inną osobę. Przesłanie tej historii również jest wielce niepełne.
Książka Bradena jest ze wszech miar godna polecenia, bo rozsadza utarte ramy myślenia m.in. na temat przekonań. Warto jednak pamiętać, że nawet takie autorytety jak on mogą popełniać błędy. Czasem trudno je zidentyfikować, bo brakuje nam systemu odniesienia, czy po prostu konkretnych danych. W tym przypadku byłem w stanie to rozpoznać, bo zainteresowanie przypowieściami, legendami i baśniami świata oraz ich zastosowaniem w psychoterapii i coachingu przywiodło mnie także do „Opowieści o życiu Milarepy” (Kraków, Oficyna Literacka, 1997).
Grega Bradena w akcji można obejrzeć tutaj:
I jeszcze jedno, czytając książki Bruce’a Liptona i Grega Bradena czułem się bardzo zainspirowany, poznałem nową wiedzę na temat przekonań i w ogóle nowe spojrzenie na psychikę ludzką (niezupełnie mi obce, ale jednak w nowym wydaniu). Wyniki badań naukowych, klinicznych, nowe teorie, przykłady itp. to cenna strawa dla umysłu. I równocześnie bardzo doceniłem metody pracy na poziomie przekonań, jakimi dysponuje NLP. Wiemy jak je odkrywać, jak rozpoznawać ich strukturę i funkcję w przypadku konkretnej osoby. Oraz wiemy jak można je modyfikować. Ta praktyczna wiedza i umiejętności są nieocenione, niezależnie od bogactwa wiedzy teoretycznej, jakiej mogą nam dostarczać zróżnicowane dziedziny nauki.
Pewnie nietypowo dla tego bloga, powyższy tekst nawiązuje do „cudów” i innych niezwykłych zjawisk. Mam nadzieję, że atmosfera zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia dodatkowo usprawiedliwi ten niezwykły tu wątek. Poza tym, w baśniach i legendach wszystko jest możliwe… A przy okazji możecie sobie sprawić użyteczny prezent pod choinkę, także w postaci omawianych tu książek.
Korzystając z tej okazji, w imieniu całego zespołu Polskiego Instytutu NLP życzę Wam, Drodzy Użytkownicy naszego bloga, tego co tak bardzo cenili starożytni i co cenią ich następcy – Dobra, Prawdy i Piękna na okres Świąt oraz na Nowy Rok.
Benedykt Krzysztof Peczko