NLP uczy jak skutecznie wyznaczać cele i opracowywać strategie ich osiągania. Dostarcza reguł i narzędzi efektywnej komunikacji, twórczego rozwiązywania problemów, zarządzania swoimi emocjami i wiele innych. Wszystko to pozwala w znacznym stopniu zapobiegać przeszkodom na drodze do realizacji naszych dążeń, rozwoju, dobrostanu itd. Ale czy można całkowicie i trwale usunąć wszelkie przeszkody, jakie pojawiają się w ludzkim życiu? Czy można ich uniknąć? To pytanie jest jak najbardziej zasadne, ponieważ większość popularnych książek o NLP i inne źródła skupiają się przede wszystkim na możliwościach, na potencjale, na zasobach, na doskonałości i wspaniałości. Ja sam również lubię myśleć o sobie i o innych w tych kategoriach.
Jednak takie jednostronne podejście może prowadzić do przesadnego przemilczania „drugiej strony medalu”, która dotyczy zwykłych ludzkich ograniczeń. Po prostu, jako istoty ludzkie nie mamy kontroli nad warunkami i czynnikami, które są poza zasięgiem naszego wpływu, a które czasami głęboko interferują w życie jednostek, grup i całych społeczności. Wyobraźmy więc sobie na przykład, że ktoś jako cel wyznacza sobie rozwinięcie sztuki malowania obrazów. Osobiście mam kilkoro znajomych, którzy rozpoczęli tego typu działalność w drugiej połowie swojego życia, niezależnie od wykonywanego zawodu i wcale nie kończąc w tym celu Akademii Sztuk Pięknych. A więc jest to cel wykonalny. Załóżmy jednak, że taka hipotetyczna osoba z powodu choroby lub wypadku traci wzrok lub inne aspekty swojego zdrowia, przynajmniej w takim stopniu, jaki jest niezbędny do malowania. „Nie, nie, nie! Po co myśleć o tak nieprzyjemnych rzeczach. Lepiej skupiać się na tym, co pozytywne. Przecież tego uczy NLP” – można by pewnie zaraz usłyszeć chór protestujących.
Jednak NLP, choć interesuje się przede wszystkim zasobami i możliwościami, nie jest równoznaczne z powierzchownym „pozytywnym myśleniem”. Takie myślenie dobrze ilustruje sytuacja, której byłem kiedyś świadkiem w gronie znajomych. Gdy się spotkaliśmy, kolega zaczął opowiadać o wypadku samochodowym, którego był świadkiem po drodze, i którym wyraźnie był emocjonalnie poruszony. Ledwie wypowiedział parę zdań usprawiedliwienia, że właśnie z tego powodu się spóźnił, jedna z koleżanek ofuknęła go – „Przestań, nie chcę tego słuchać! Właśnie czytałam książkę na temat pozytywnego myślenia, której autor zaleca, żebyśmy koncentrowali się na pozytywach. Po co rozmawiać o tym, co negatywne? Nie ma z tego żadnego pożytku, a tylko zatruwa umysł.” Kolega umilkł w pół zdania zaskoczony i rozmowa zeszła na inne tory. Bardziej słodko – cukierkowo – przyjemne. W taki sposób tworzy się sztuczną, jednostronną „rzeczywistość”. A przy okazji psuje relacje z ludźmi, których część mapy świata obejmuje przecież to, co trudne, niewygodne, bolesne itd. W tym konkretnym przykładzie u kolegi pojawiła się później irytacja i poczucie niezrozumienia, braku akceptacji i lekceważenia jego przeżyć.
NLP dąży do czegoś zupełnie innego – do rozwijania jak najbardziej realistycznej mapy świata, która pokazuje zarówno pełną, jak i pustą połowę szklanki. Dostrzeganie tylko pustej połowy, to nawyk pesymizmu; widzenie tylko pełnej, to hurra optymizm. Gdy widzimy całość, to nastawienie najbardziej zrównoważone i realistyczne zarazem. Przy okazji, zwróćmy uwagę – gdy ogarniamy zarówno pustą, jak i pełną połowę, to wystarczy, by korzystać z wewnętrznych zasobów. Wiemy, gdzie ich nie ma, gdzie nie szukać (pusta połowa), ale znajdujemy je tam, gdzie są (pełna połowa). Zatem gdy uwzględniamy faktyczne, jak i potencjalne przeszkody na drodze do celu, wykazujemy użyteczną przytomność umysłu i unikamy odurzenia jednostronnie „pozytywnym myśleniem”.
A wracając do przykładu z malowaniem, to przypomina mi się mój wujek, którego spotkałem tylko raz, gdy miałem 10 lat. Podczas wakacji pojechałem z rodzicami do rodziny mieszkającej wtedy na wsi, gdzie mieszkał również ten wujek. Od dzieciństwa był głuchoniemy, a w wieku dorosłym stracił obie ręce powyżej łokci w wypadku z jakąś maszyną rolniczą. To spowodowało, że nie mógł się porozumiewać językiem migowym. A jednak się komunikował, używając bardzo ekspresyjnie mimiki i ruchów całego ciała. Pamiętam, że mój ojciec świetnie się z nim „dogadywał” i w razie potrzeby tłumaczył komunikaty od tego ciężko doświadczonego człowieka. Wujek był z tego bardzo zadowolony. Gdy zobaczyłem kolekcję obrazów namalowanych przez niego ustami, to dech zaparło mi w piersiach i nie mogłem uwierzyć, że coś takiego jest możliwe. W każdym razie wiedziałem, że ja nie jestem w stanie namalować czegoś podobnego mając obie sprawne ręce. Od czasu do czasu startował w konkursach malarskich i zdobywał nagrody. Bardzo lubił poziomki prosto z krzaka, ale jak miał je zbierać nie mając rąk? Otóż kładł się między grządkami i zrywał poziomki ustami.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że już wtedy stał się moim mentorem, choć nigdy nie wypowiedział do mnie ani jednego słowa. Mówił jednak całym sobą, swoim życiem, postawą, kreatywnością i samorealizacją w stopniu, jaki tylko był dla niego wtedy możliwy.
Jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie był głuchoniemy, gdyby nie stracił rąk i mógł funkcjonować tak, jak inni? Trudno powiedzieć. Wygląda jednak na to, że przeszkody i dramaty w swoim życiu zamienił na okazje do rozwoju swojego potencjału, do przekraczania granic „niemożliwego” i czerpania radości z życia, jakie miał. Stracił słuch, mowę i ręce, ale nie stracił zasobów, co więcej, ciągle je pomnażał, co przekładało się m.in. na jego osiągnięcia artystyczne, ale także na bliskie, satysfakcjonujące relacje z ludźmi.
Oczywiście przypominają się od razu znamienite postaci podobnie dotknięte niepełnosprawnością, jak Milton Erickson, Steve Wonder czy zmarły niedawno Steven Hawking. Ale wujka, o którym piszę, poznałem osobiście i dosyć wcześnie to spotkanie stało się ważnym składnikiem mojej historii osobistej. I to co ważne, nie był kimś słynnym, nie był celebrytą, nikt go nie promował. Był zwykłym wiejskim chłopakiem, ale który nie poddał się przeciwnościom losu i zamienił je w sposobności na swojej ścieżce życiowej. Takie przykłady przemawiają szczególnie, bo są bliżej naszej codzienności.
Z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę Użytkownikom tego bloga, aby zawsze widzieli pełny obraz, obejmujący zarówno już istniejące możliwości, jak i ograniczenia czy przeszkody, które tylko czekają, aby zamienić je na okazje. Warto też pamiętać, że nie zawsze chodzi o ilość wody w szklance, ale o jej jakość. Czasem kilka kropel na dnie, lecz wysokiej jakości, może mieć większe znaczenie, niż szklanka przelewająca się byle czym.
Wszystkiego dobrego,
Benedykt Peczko