“Wie pan, co odkryłem?” – zapytał mnie właściciel firmy poligraficznej, z którym kiedyś współpracowałem. – “Ludzie są już tak przyzwyczajeni do sposobu pokazywania świata przez telewizję, że jest on dla nich bardziej atrakcyjny od fizycznej rzeczywistości. Chętniej wybierają obrazy, które jakościowo przypominają to, co widzą w telewizji – mam na myśli nasycenie kolorem, kontrast i tak dalej.” To odkrycie skłoniło go, żeby drukować kolorowe magazyny w sposób, który np. ich okładki upodabniał jak najbardziej do obrazu na ekranie telewizyjnym. Twierdził, że dzięki temu czytelnicy chętniej wtedy po nie sięgali.
Oznacza to, że telewizja, dzisiaj również internetowa, dokonuje przebudowy ludzkiego spostrzegania w sposób, którego nie znały poprzednie pokolenia, a odbiorcy nie są tego nawet świadomi. Przy czym mówimy tu tylko o wpływie dotyczącym zmysłów i preferencji w zakresie efektów wizualnych i słuchowych (zajmujących najwięcej miejsca w edukacji i myśleniu współczesnego człowieka). Równie ważne są jednak treści przekazu oraz to, co one wprost lub nie wprost sugerują. Postaci, dialogi, fabuła, nawet pojedyncze sceny i wypowiedzi, ich kolejność, struktura dialogów (metamodel i model Miltona), symbole, metafory – wszystko to ma znaczenie i wywiera określony wpływ na odbiorców, porusza, wzbudza emocje, kształtuje postawy, potrzeby, standardy, znaczenia, sposoby interpretowania świata, zdarzeń, itd.
Zdjęcie Britney Speers przed i po obróbce graficznej
Już w latach 60. i 70. ub. stulecia Albert Bandura, twórca teorii społecznego uczenia się, zwracał uwagę, że o ile kiedyś dzieci modelowały rodziców i generalnie ludzie uczyli się od realnych autorytetów i od siebie nawzajem poprzez modelowanie w kontakcie bezpośrednim, to z nastaniem ery filmu i telewizji modelowanymi wzorcami stały się postaci fikcyjne, kreowane według pomysłu ich twórców i służące lansowaniu np. określonej tezy, zachowania, stylu życia czy postawy. Albo różnego rodzaju “idole” promowane przez mass media (politycy, celebryci, artyści, biznesmeni, sportowcy itp.). Ten rodzaj wzorowania się na innych Bandura określił jako “modelowanie symboliczne”, które coraz bardziej zastępuje uczenie się od rodziców, nauczycieli i innych osób pełniących tradycyjne role. Problem w tym, że media wraz ze sztabem różnego rodzaju ekspertów tworzą określony wizerunek danego “idola”, a odbiorcy mają do czynienia nie z realnym człowiekiem, lecz ze swego rodzaju produktem medialnym, który jest kreowany w określonym celu (marketingowym, politycznym, ideologicznym, propagandowym itd.).
Albert Bandura w 1993 r. ze swoimi bliźniaczymi wnukami. Chłopcy mają szczęście pozostawać z nim w bezpośrednim kontakcie i modelować kochającego dziadka, a zarazem znamienitego psychologa.
Film i telewizja stały się więc pewną formą reklamy wybranych postaw, zainteresowań, stylu życia, sposobu myślenia, zachowania, mody, odżywiania się i wielu innych aspektów ludzkiego funkcjonowania. Na przykład często można oglądać w filmach amerykańskich (i nie tylko) pięknie zbudowanych aktorów i aktorki, okazy urody, zdrowia i sprawności, zajadających się śmieciowymi produktami żywieniowymi. Jaki ma to wpływ na odbiorców? Na to pytanie dogłębnie odpowiada znawca tematu, francuski neurobiolog Michel Desmurget. W książce pt. “Teleogłupianie” (Warszawa, Wyd. Czarna Owca, 2012), prezentuje m.in. wyniki licznych badań dotyczących wpływu filmu i telewizji zarówno na dzieci i młodzież, jak też na dorosłych. Wynika z nich jednoznacznie, że np. regularne oglądanie scen picia alkoholu, palenia papierosów czy spożywania określonych produktów przez postaci filmowe znacznie zwiększa u widzów ryzyko nadużywania tych substancji w młodości, a później w wieku dorosłym. Podobne zjawisko występuje w następstwie oglądania scen przemocy, określonych zachowań seksualnych, autodestrukcyjnych i innych. Wygląda więc na to, że młodzi i starsi widzowie nieświadomie modelują wzorce zachowań bohaterów filmów czy programów telewizyjnych, powielając prezentowane przez nich postawy, nawyki i wartości (często są to antywartości). Tak jak pisał o tym Bandura. Szczególnie zaś dotyczy to dzieci i młodzieży. Należy przy tym podkreślić, że tzw. “czarne charaktery” często są ukazywane w filmach w sposób, który budzi sympatię do nich, a nawet powoduje identyfikację z nimi. Łatwo wtedy o nieświadome przyswajanie sobie przez młodych widzów różnego rodzaju destrukcyjnych i patologicznych postaw i zachowań, jakie widzą w wykonaniu tych “czarnych bohaterów”.
Weźmy np. słynny serial “Gra o tron”. Wyprodukowany z ogromnym rozmachem; wyraziste, charakterystyczne postaci; bardzo dobra gra aktorów, realistycznie i sugestywnie odtwarzających przypisane im role; zapierające dech w piersiach inscenizacje i efekty specjalne; wciągająca, wręcz hipnotyzująca fabuła; błyskotliwe dialogi – walory artystyczne można by mnożyć.
Jedna z łagodniejszych scen należących do kategorii szokujących w “Grze o tron”
A równocześnie niewyobrażalna ilość przemocy i psychopatologii obejmującej znaczną część kategorii diagnostycznych opisanych m.in. w systemach ICD i DSM. Kazirodztwo, psycho- i socjopatia, narcyzm, sadyzm, skrajny egotyzm i wiele innych patologii, a wszystko to w atmosferze horroru i zagrożenia ze strony bezdusznych sił nadprzyrodzonych. W końcu “dobro zwycięża”, ale zanim do tego dojdzie, widzowie przez wiele sezonów serialu są pochłonięci scenami skrajnego okrucieństwa, bezwzględnej rywalizacji, znęcania się, wyszukanych tortur, poniżania ludzi, przerażających scen, wszelkiego rodzaju dewiacji, bezdusznej zemsty i destrukcji. “Film musi przyciągać uwagę i poruszać emocje, także negatywne” – powiadają specjaliści w tej dziedzinie. Ale za wszelką cenę? Po psychologicznych trupach młodych (i nie tylko młodych) odbiorców? Czy twórcy wiedzą, na czym polega trauma zastępcza, rozwijająca się przez częste i w dużych dawkach obcowanie z patologią doświadczaną przez innych? Że reakcje emocjonalne, a nawet fizjologiczne są takie same, gdy fizycznie uczestniczymy w danej sytuacji lub widzimy ją na ekranie? Jeśli nie wiedzą, to nie powinni mieć możliwości wywierania tak potężnego wpływu na ludzkie umysły. Ale jeśli wiedzą, to jeszcze gorzej.
Wprawdzie dorośli potrafią w takich przypadkach szybciej otrząsnąć się z negatywnych doznań, ale w przypadku młodych ludzi toksyczny emocjonalny osad może pozostawać w nich na długo. Ciekawe byłoby zapoznać się z wynikami badań nad wpływem wspomnianego serialu (i podobnych produkcji) na jego zahipnotyzowanych (dosłownie) fanów. Jednak chyba nikt takowych nie zleci…
Na marginesie, czy można się dziwić, że media określane są mianem “czwartej władzy”, obok ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej? Niektórzy twierdzą nawet, że jest to już pierwsza władza, która dzięki swojej sile i zasięgowi wpływu może błyskawicznie wypromować albo zdyskredytować określoną ideę, osobę, grupę, kraj, przywódcę, organizację, obyczaje itd., albo wypromować określony program zmian społecznych. Przy czym jest to władza niewybieralna, a kluczowi jej przedstawiciele są mianowani według nikomu nieznanego klucza. Ta “władza” z reguły nie podlega społecznej kontroli i kieruje się przede wszystkim motywacjami komercyjnymi oraz związanymi z interesami takich czy innych grup wpływu, a rzeczywiste dobro społeczne ma znaczenie drugorzędne. Zresztą, na czym ono polega (owo dobro), też jest zwykle określane przez “czwartą władzę” i jej decydentów.
O potędze internetowych gigantów medialnych i sile ich wpływu na jednostki, społeczeństwo, politykę, kulturę.
Wszystkim zainteresowanym gorąco polecam przestudiowanie książki Desmurgeta, a dla rodziców powinna to być lektura obowiązkowa. Przekazywana w niej wiedza, choć szokuje, dla wielu może być wyzwalająca. Świadomość mechanizmów wpływu mediów staje się bowiem pierwszym krokiem do większej kontroli nad reakcjami na płynące do nas przekazy, często spreparowane w sposób, który dalece zafałszowuje realia. Na przykład wspomniani wcześniej idealnie zbudowani, piękni aktorzy, pielęgnują swoją formę i urodę poprzez bardzo wymagający trening fizyczny, reżim żywieniowy i różnego rodzaju zabiegi. Przygotowanie do ról “superbohaterów” wymaga dodatkowej dyscypliny, jak w przypadku Brada Pitta, który stosował dietę niskowęglowodanową przy regularnym, intensywnym treningu siłowym (np. przed filmem “Troja”). Albo Keanu Reevsa, który przygotowując się do roli Neo w filmie “Matrix”, wraz z innymi aktorami przez kilka miesięcy jadł głównie ryż z warzywami i trenował kung-fu. Ale na ekranie “super-aktorzy” objadają się śmieciowymi produktami, a nieświadomy umysł widzów traktuje to dosłownie. No bo skoro tacy herosi napychają się podwójnymi cheesburgerami i frytkami z colą, a chciałoby się być takimi jak oni, to… każdy może sobie dopowiedzieć.
Oprócz wspomnianego wcześniej, negatywny wpływ telewizji na dzieci i młodzież jest wieloraki. Tu podaję tylko kilka przykładów:
- Oglądanie filmów przez dzieci blokuje rozwój ich wyobraźni. Mali widzowie otrzymują gotową wizualno-dźwiękową papkę, która rozleniwia umysł i ogranicza jego kreatywność. Dla porównania, czytanie książek, a nawet historyjek obrazkowych, słuchanie opowieści itp. stymuluje umysł do twórczego dopowiadania niedomówień, tworzenia “autorskich” reprezentacji zmysłowych czytanych (i słyszanych) treści, opisywanych postaci itd.
- Przeciążenie bodźcami, które jest związane z olbrzymią ilością szybko zmieniających się obrazów i dźwięków, dialogów, tempem następujących po sobie scen itd. System nerwowy dzieci nie jest przystosowany do takich obciążeń, więc w efekcie często pojawia się później drażliwość, nadpobudliwość, problemy z koncentracją, ze snem i inne. Rodzice próbując je uspokoić często fundują im “atrakcje” w postaci dodatkowych dawek telewizji (gier komputerowych itp.), a wtedy błędne koło się zamyka i obraca coraz szybciej. Warto przy tym zwrócić uwagę, że nawet kreskówki mają takie działanie, bo często są po prostu animacyjną kopią przekazu, jaki prezentują filmowe produkcje dla dorosłych.
- Bezkrytyczny odbiór przekazywanych treści, w tym reklamowych. Dzieci są jeszcze bardziej niż dorośli podatne na sugestie, przekazy podprogowe i pokrewne. Dorośli posiadają większą wiedzę, doświadczenie, mają zdolność racjonalnej analizy i krytycznej oceny informacji. To przynajmniej częściowo zwiększa ich szanse obrony na przykład przed wpływem reklam. Ale dzieci do 5 roku życia nie odróżniają reklam od innych programów, a do 12 roku życia dosłownie odczytują to, co widzą w telewizji. Gdy np. dziecko w reklamie delektuje się słodyczami, a w codziennym życiu rodzice tego zabraniają małemu widzowi, to taka sytuacja powoduje dezorientację i frustrację. Dzieci nie odróżniają fikcji od fizycznej rzeczywistości. W efekcie często cierpią z powodu lęków, także przed ludźmi, na trudności z samodzielnym spaniem, odczuwają niechęć do przedszkola lub do szkoły. W końcu potrzebna jest wtedy pomoc psychologa lub psychoterapeuty. Więcej danych na ten temat można znaleźć na stronie https://ohme.pl/macierzynstwo/dlaczego-niemowleta-nie-powinny-wcale-ogladac-tv/
Dlatego specjaliści w dziedzinie neuromarketingu i neuroreklamy otwarcie nawołują: “Mierzcie w najmłodszych. Przygotujcie swój cel. Zaznaczcie go tak wcześnie, jak to możliwe. Tylko dziecko dobrze się uczy (…). Producenci papierosów i lemoniady wiedzą, że im wcześniej dziecko ich skosztuje, tym bardziej się uzależni. Dzięki neurobiologii przedsiębiorcy dowiedzieli się, w jakim wieku dany typ uczenia się przychodzi człowiekowi najłatwiej”.
Autorzy tej wypowiedzi to Patrick Georges i Michel Baddoc, cytowani w książce Desmurgeta (s. 13). Pierwszy z nich jest lekarzem, neurochirurgiem i równocześnie specjalistą w dziedzinie marketingu. Jako lekarz powinien być wierny przysiędze Hipokratesa, której jedną z zasad jest “przede wszystkim nie szkodzić”. Tymczasem pan Georges prowadzi przedsiębiorstwo NEURON, którego zadaniem jest gromadzenie najnowszych badań w dziedzinie neuronauki oraz dostarczanie praktycznych wniosków, jakie wynikają z nich dla marketingu i handlu. Żeby nie było wątpliwości, nie chodzi przy tym o wykorzystywanie tych danych dla humanizowania sprzedaży opartej na rozpoznawaniu rzeczywistych potrzeb konsumentów i następnie na dostosowaniu do nich oferty. Przeciwnie, celem jest takie oddziaływanie, które “dostosowuje” klientów do produktu, uzależnia od niego i przywiązuje już od małego, jak wprost jest to powiedziane w powyższym cytacie.
Drugi autor, Michel Baddoc, jest profesorem marketingu zajmującym się głównie emocjonalnymi, instynktownymi i irracjonalnymi nawykami klientów oraz ich wykorzystaniem dla zwiększania sprzedaży. Interesuje się m.in. techniką nasycania stosowaną w reklamie (saturation). Polega ona na sekwencyjnym lub równoczesnym zalewaniu (flooding) wybranego wycinka rynku – od pojedynczego sklepu lub ich sieci począwszy, aż do całego regionu – zmasowanymi przekazami reklamowymi. Są do tego wykorzystywane zróżnicowane media: prasa, radio, telewizja, Internet, mailing, banery, foldery, ulotki, artykuły sponsorowane, nagłośnienie w sklepach itd. Takie oddziaływania powodują przeciążenie świadomości odbiorców, swoisty stan transu hipnotycznego i zwiększoną podatność na sugestię, przy zmniejszeniu racjonalnej kontroli swoich decyzji zakupowych. Poniżej książka, której obaj panowie są współautorami. Trzeba przy tym pamiętać, że takich ekspertów na usługach reklamy, propagandy politycznej, grup wpływu itp. jest oczywiście o wiele więcej. A to, co ujawniają Georges i Baddoc, to zaledwie czubek góry lodowej.
Wielce znaczący podtytuł – “Jak mówić i sprzedawać mózgowi”
Kilka lat temu Ministerstwo Zdrowia w Polsce podniosło alarm na temat dramatycznego stanu opieki psychiatrycznej nad dziećmi i młodzieżą oraz skali zaburzeń, na jakie cierpią te grupy wiekowe. Rosnąca ilość zaburzeń rozwojowych (autyzm, zespół Aspergera itp.), samobójstw, samookaleczeń, przemocy, trudności szkolnych i w relacjach z rówieśnikami, zaburzeń seksualnych, uzależnień, przypadków depresji, stanów lękowych i wiele innych – ukazuje opłakaną kondycję psychiczną młodych pokoleń. Skłoniło to MZ do podjęcia kroków mających na celu zwiększenie ilości specjalistów wykwalifikowanych w zakresie pomagania tym grupom wiekowym. Takie dążenia – choć sposób ich realizacji wzbudził kontrowersje w środowiskach psychoterapeutów – co do istoty zasługują jak najbardziej na poparcie. Jednak pomijają profilaktykę, obejmującą m.in. poprawę środowiska społeczno-informacyjnego, w jakim żyją młodzi ludzie (starszym też by się to przydało). “To nie jest zadanie służby zdrowia” – nie raz słyszałem (i czytałem) ze strony lekarzy – “my leczymy, nie zapobiegamy”. Z drugiej strony wiadomo, co również władze deklaratywnie podkreślają, że “najważniejsza jest profilaktyka”. W przeciwnym razie opieka psychiatryczna obejmowałaby tylko leczenie objawowe, co można porównać do prób gaszenia coraz to nowych pożarów lasów przy pomocy gaśnic i koców przeciwpożarowych. Niezależnie od profesjonalnego przygotowania strażaków i ich poświęcenia, skutki byłyby znikome.
W sytuacji, w której nie ma co liczyć na to, że państwo i jego instytucje podejmą się ochrony dzieci i młodzieży przed dewastującym wpływem mediów i produkcji filmowych, zadanie to spoczywa na rodzicach i opiekunach. Nie jest ono łatwe, ale zapoznanie się z książką Desmurgeta to pierwszy i zarazem niezbędny krok na drodze do jego realizacji. Pamiętajmy, że media i inne korporacje stać na to, by zatrudniać psychologów, neuropsychologów, neurobiologów, nawet profesjonalnych hipnotyzerów i innych specjalistów w celu wzmacniania wpływu na zwykle bezbronne umysły dzieci i młodzieży, co Georges i Baddoc, jedni z wykonawców tego typu działań, bez ogródek ujawniają. Ale Desmurget to także przedstawiciel neuronauki, tyle że po “jasnej stronie mocy”, który dostarcza rzetelnej wiedzy, zwykle niedostępnej dla przeciętnego człowieka. Dzięki niej możemy łatwiej pojąć skalę i charakter zjawiska, z jakim mamy do czynienia i zawczasu podjąć odpowiednie kroki. Nie tylko dla młodych pokoleń, lecz także dla samych siebie.